Z naszej dzisiejszej przygody wynikają dwa morały: nie ufaj informatorom na stacjach benzynowych (o drogę pytac tylko miejscowych); nie jeździć na skróty.
Zaczęło sie od tego, że gdzieś źle skręciliśmy, i zapytaliśmy na stacji o drogę na Balti. Pan zapewnił nas, że dobrze jedziemy. Jednak im dalej, tym bardziej mapa twierdziła co innego. Jako że do właściwego rozjazdu byl kawałek drogi, a na mapie zachęcający skrót, co prawda narysowana cienką szarąl linią - ale tylko cztery kilometry, więc zaryzykowaliśmy. Wieś jednak okazała się pełna nieoczekiwanych rozwidleń, i musieliśmy w końcu zasięgnąć języka. Pierwszym napotkanym był jakiś miejscowy głupi Jaś, bo na pytanie o trasę do Balti odparł zadumany: - Tak... mówili mi, że tam, gdzieś.. jest jakaś trasa...
Potem drogę wskazał nam traktorzysta. Rzeczywiście była to trasa chyba dla traktora - podjazd pod błotnistą górkę o nachyle 20 st. Daliśmy radę, mimo że nie wiadomo było, co nas czeka za górką. Okazalo się, że pole. W dodatku widoczność była na 25 m z powodu bardzo gęstej mgły. Nie wiem jak, ale jednak wyjechaliśmy na coś, co wydawało się trasą (w Mołdawii nawet główne drogi nie wyglądają najlepiej).
Mają tu świetny sposób znakowania dróg - co kilometr wzdłuż szos stoja betonowe slupki, na których podana jest odległość do najbliższej miejscowości i do najbliższej dużej miejscowowści. Przy tej drodze też stał taki słupek. Wyszlam zobaczyć. Musiałam mieć bardzo głupią minę, bo Wasyl pomyślał, że wyjechaliśmy w zupełnie innym miejscu, niż trzeba bylo. A na tym słupku po prostu nic nie było.
Ruszyliśmy tą drogą, i jak się potem okazalo, byla to ta właściwa.
Po godzinie, czy dwóch, rozpogodzilo się, i znów można było podziwiać rozlegle pagórki, traktory, ludzi pracujących w polu, zapuszczone stacje benzynowe.